Żołnierze Grup Szturmowych pod dowództwem ppor. Tadeusza Zawadzkiego „Zośki” i z kpt. Adamem Borysem „Brylem” jako obserwatorem mieli przerwać linię kolejową łączącą Śląsk z Warszawą. Jako miejsce zniszczenia torów wybrano miejscowość Czarnocin. „Zośka”, opracował plan opierający się na założeniach, jakie wpojono mu na szkoleniu dywersyjnym: ładunek wybuchowy miał zostać odpalony w momencie, kiedy przez most będzie przejeżdżał pociąg. W ten sposób bowiem zniszczeniu ulegał nie tylko most, ale i powodowano straty w towarach i ludziach.
Już same przygotowania nie wróżyły nic dobrego. W wyniku aresztowania Jana Bytnara „Rudego” i Henryka Ostrowskiego „Heńka”, przeprowadzenie akcji musiano na jakiś czas odłożyć. Obaj bowiem byli przewidziani do wzięcia udziału w akcji. Co więcej, „Heniek” dokonujący rozpoznania sporządził dokładny szkic miejsca akcji wraz z możliwymi ścieżkami podejścia. Istniało więc podejrzenie, że dokonawszy rewizji u Ostrowskiego, Niemcy przejęli tę notatkę. Przypuszczenia stały się pewnością, kiedy Sławomir Maciej Bittner „Maciek” dokonał rozpoznania przed akcją. Okazało się, że Niemcy wzmocnili posterunki.
Mimo to akcję zdecydowano się przeprowadzić w nocy z 2 na 3 czerwca 1943 r. Zespół pod dowództwem „Zośki” zebrał się 2 czerwca u zbiegu ulic Filtrowej i Łęczyckiej. Oczekiwali na samochody, które miały ich zawieść pod Czarnocin. Niestety, nie doczekali się i dowódca odwołał akcję.
Okazało się że jedno z aut zostało niedawno pozyskane wprost z ulicy i nie miało jeszcze wyrobionego kompletu fałszywych dokumentów legalizujących. Aby to uzupełnić trzeba było przeprowadzić auto do bazy samochodowej na Bielanach. W czasie jazdy samochód został zatrzymany przez jeden z niemieckich posterunków drogowych, tzw. streifę. Jadący nim Henryk Krajewski „Henryk” (kierowca), Jerzy Pepłowski „Jurek TK” i Tadeusz Mirowski „Oracz”, zdecydowali się je porzucić i uciekać pieszo. Umknąć udało się jedynie „Jurkowi TK”. Po krótkim pościgu Niemcy dopadli „Henryka” i zamordowali go na miejscu. „Oracz” zaś, schronił się w piwnicy kamienicy przy ul. Bogumiła Zuga i poległ do końca ostrzeliwując niemieckich żandarmów i lotników którzy przyłączyli się do walki.
Po raz kolejny zmieniony zespół został wystawiony w nocy z 5 na 6 czerwca 1943 r. Bez przeszkód dojechano do Czarnocina. Założony ładunek wybuchowy okazał się jednak zbyt słaby, toteż uszkodził jedynie torowisko. Most pozostał nienaruszony. Co więcej, nie zsynchronizowano eksplozji z przejazdem pociągu, jak nakazywały instrukcje.
Jakby tego było mało, jeden z dwóch samochodów, którymi wycofywali się uczestnicy akcji, dachował. W wypadku, pęknięcia podstawy czaszki doznał kierowca auta Ryszard Wesoły „Rysiek”. Rannego wraz z kpt. „Brylem”, który był obserwatorem akcji z ramienia Kedywu zabrał do swojego samochodu „Zośka” i bez przeszkód dotarł do Warszawy. Niestety „Rysiek” przywieziony do szpitala Przemienienia Pańskiego zmarł po kilku godzinach.
Pozostałych sześciu żołnierzy, miało zniszczyć uszkodzony samochód i po podzieleniu na dwuosobowe grupy bocznymi drogami odmaszerować w kierunku Grójca lub Żyrardowa. W trakcie niszczenia samochodu od grupy oddalił się Miłosław Cieplak „Giewont”, który obawiał się że kontuzja nogi może spowolnić kolegów. Udało mu się bez przeszkód dojść do Grójca skąd kolejką wąskotorową wrócił do Warszawy. Po konsultacji lekarskiej okazało się, że przeszedł kilkanaście kilometrów z zerwanym ścięgnem. Po rozbiciu samochodu Jan Kopałka „Antek” i Jerzy Zapadko „Dzik” każdy osobno, przez las dotarli do Żyrardowa, a stąd koleją elektryczną wrócili do Warszawy.
Natomiast Sławomir Maciej Bittner „Maciek”, Feliks Pendelski „Felek” i Andrzej Zawadowski „Gruby” zaszli do jednego z przygodnych gospodarstw. Umyli się żeby się odświeżyć i nabrać sił przed dalszą drogą. Tam dostrzegł ich konfident Gestapo, który natychmiast poinformował posterunek niemieckiej żandarmerii w Woli Pękoszewskiej o nieznanych przybyszach kręcących się po okolicy. Jednocześnie żandarmeria w Tomaszowie Mazowieckim została zaalarmowana wysadzeniem mostu koło Czarnocina.
Niemieccy żandarmi szybko odnaleźli trzech żołnierzy Grup Szturmowych idących, wbrew rozkazowi „Zośki” szosą do Warszawy. Ci zaś, kiedy tylko zauważyli wrogów, otworzyli do nich ogień z broni krótkiej po czym wycofali się na jedno z okolicznych pól. „Maćkowi” zaciął się pistolet. Wykorzystując więc zasłonę z łanów zboża, wycofał się i zdobywszy rower, okrężnymi drogami dojechał do Warszawy.
„Gruby” i „Felek” mieli zdecydowanie mniej szczęścia. Ciężko ranny „Gruby” stracił przytomność, a „Felek” nie chcąc zostawić kolegi toczył samotną walkę z Niemcami. Żandarmi obrzucili pole granatami, sądząc że to wystarczy by go wyeliminować. Gdy jednak zaczęli przetrząsać pole, „Felek” znów strzelił. Wtedy Niemcy zasypali osaczonych gradem pocisków. Gdy skończyli, rozkazali polskiemu lekarzowi, dr. Stanisławskiemu (który był również szefem służby zdrowia Obwodu Skierniewickiego AK), pójść z nimi. „Felek” jeszcze żył, choć był kilkukrotnie postrzelony – w głowę i szczękę. Ranny dał znać doktorowi, by go nie opatrywał. Wtedy podporucznik żandarmerii zastrzelił „Felka”, a ciało nieżyjącego kopał jeszcze i bił kolbą pistoletu. Przy „Felku” znaleziono jego prawdziwą kenkartę, częściowo nadgryzioną, tak aby niemożliwe było rozpoznanie personaliów. Musiał ją mieć przy sobie bo przepustka kolejowa, którą się posługiwał była wystawiona na jego prawdziwe nazwisko. Ten czyn uratował nie tylko rodzinę „Felka”, oraz wielu jego kolegów, ale także uniemożliwił Niemcom dotarcie do Grup Szturmowych. Jego bohaterska śmierć przeszła do szaroszeregowej legendy . Za męstwo podczas potyczki w Woli Pękoszewskiej „Felek” razem z „Grubym” zostali odznaczeni pośmiertnie Krzyżem Walecznych. Awansowano ich również do stopnia sierżanta podchorążego.
„Felek” doczekał się również jeszcze jednego „odznaczenia”: najpierw jego pseudonimem – nazwano 1. kompanię batalionu „Zośka”, a po reorganizacji wiosną 1944, nazwę tę przyjął III pluton 2. kompanii „Rudy” batalionu „Zośka”.
Feliks Pendelski spoczywa razem z Andrzejem Zawadowskim w kwaterze „brzozowych krzyży” – żołnierzy batalionu „Zośka” – na warszawskich Powązkach Wojskowych. Miejsce śmierci „Felka” i „Grubego” upamiętniał głaz z napisem, odsłonięty w lipcu 1983 roku (kilka lat temu przeniesiony na cmentarz w Kowiesach).
Tak więc akcja pod Czarnocinem okazała się całkowitą porażką. Most nie został wysadzony. Poległo też trzech żołnierzy Grup Szturmowych o dużym doświadczeniu konspiracyjnym.
Tekst na podstawie : Rafał Brodacki „Działalność batalionów „Zośka” i „Parasol” w konspiracji. Szkic historyczny.”